top of page

 

                                                            legędy

" Opowiadają starzy ludzie, że kiedyś w dawnych czasach żył bardzo skąpy pan, właściciel posiadłości Zamoście. Nikomu nic dobrego nie zrobił, nic nikomu nie dał. Pilnował swoich gumien jak oka w głowie. Służba i okoliczni mieszkańcy bali się go jak zbója Madeja. Gdyby spotkał kogoś na kradzieży, to karał niemiłosiernie. Przed sprzedażą nawilgocał zboże, aby było ciężkie i aby więcej za niego wziąć. Z tej swojej chytrości i skąpstwa wysechł na pestkę i umarł. Po śmierci codziennie o północy w stodołach i spichrzach otwierały się drzwi, aby zamknąć się z wielkim trzaskiem. Słyszała to służba dworska, sprawdzała, czy to nie złodzieje, ale nikogo nie mogli przechwycić. Psy spokojnie chodziły koło gumien. Tak mijały lata. W jedną noc księżycową wyszedł stróż, aby obejść dobytek. Zobaczył koło gumien stojącą w bieli postać mężczyzny. Skierował tam swoje kroki. Z daleka zapytał: kto tu? Usłyszał głos: "To ja dawny właściciel. Pokutuję już 70 lat za swoje skąpstwo. O, gdyby się kto ulitował i zamówił 7 mszy to skończyłaby się moja pokuta. W przeciwnym razie pozostaje mi jeszcze 70 lat pokutować". Po tych słowach zawirowało i postać rozpłynęła się w księżycowym blasku. A ów stróż całkowicie posiwiał ze strachu. Opowiadał rano swojemu panu nocną przygodę. Zamówiono Msze św. w Kolegiacie św. Wawrzyńca w Wojniczu i od tej chwili ustały nocne stuki w gumnach zamościańskich."

Legenda o białym koniu 

" Z pobliskiego miasteczka Wojnicza, otoczonego wałami obronnymi, fosami z wodą i stawami, przez zwodzony most, wraca do swojego majątku, do domu panicz hulaka. Cały dzień spędził w karczmie zajezdnej bawiąc się i pijąc. Przy kieliszku nie obeszło się bez "słonych" żartów i śpiewek. Podochocony piwem i winem jedzie ów panicz na swym siwym koniu do Wielkiej Wsi. Już słońce dawno zaszło za góry i zapadł zmrok, a z nim zapadła gęsta mgła. Miasteczko musiał opuścić przed zachodem słońca, gdyż zamykano bramy wjazdowe. Za bramami miejskimi leżała wioska Zamoście, ze swoim browarem piwa, a opodal stała karczma, którą dzierżawił Żyd. Tu sobie nasz panicz poprawił jeszcze lepiej humor tak, że go przewieszono przez grzbiet siwka. Popędzone zwierzę znając drogę, poniosło go do dworu. Droga prowadziła przez mokradła wąskim przejściem. Po drodze przelatywały nietoperze, z lasu dochodziły pomruki dzikiego zwierza, a z bagien rechotanie żab. Prawie tuż przed dworem zaryczał wilk czy czart a koń stanął dęba, zrzucając z grzbietu pijanego dziedzica na ziemię tak nieszczęśliwie, że ten zaplątawszy nogę o lancę, z którą się nie rozstawał nigdy w podróży złamał nogę. Niechybnie poniósłby śmierć w paszczach wilczych, gdyby psy, stróże domostwa, nie odpędziły ich.

Ujadanie psów zbudziło cały dwór, przybiegła czeladź. Zorientowano się, że koń był bez jeźdźca. zaś jeźdźca znaleziono kompletnie pijanego ze złamaną nogą i przyniesiono natychmiast do dworu. Przywieziono z okolicy znachora, który przystąpił do leczenia. Długo trwała kuracja. W czasie choroby panicz uczynił ślub, że gdy wyzdrowieje postawi kapliczkę św. Jerzemu, patronowi rycerzy, gdyż poszkodowany uważał się za rycerza. Po ślubie szybko wracał do zdrowia. Dobre powietrze borów sosnowych pomogło w nabieraniu sił. Również i woda źródlana pomogła w rekonwalescencji. Odzyskawszy zdrowie i siły spełnił ów panicz złożony ślub. W miejscu wypadku postawił kamienną figurę z płaskorzeźbą św. Jerzego, która do dziś istnieje w nowsze oprawie granitowej, w kształcie kapliczki - kolumny. Panicz lubił się bawić nad stan, dlatego też znowu zaczął planować wyjazd za granicę, gdyż tu na wsi bardzo się nudził. Sposobność wnet się nadarzyła. Gdy dawniej bywał we Włoszech, popadł w konflikt z jakimś Włochem. O konflikty w tych rodzinach nie było trudno. Otóż ten Włoch przysłał pozew naszemu paniczowi z wyzwaniem na pojedynek. Spotkać się mieli na neutralnym terenie w Brazylii. Tam jednak szczęście nie dopisało paniczowi z Wielkiej Wsi.
W pojedynku poniósł śmierć. Sprowadzono jego zwłoki do kraju i pochowano w rodzinnym grobie na cmentarzu w Wojniczu. Do Brazylii zabrał też ulubionego konia, o którym wieść zaginęła. Teraz dopiero zaczynają się dziać dziwy w parku dworskim. Gdy księżyc w pełni, noc jasna, na zegarze wybija północ po dziedzińcu przed dworem rozpoczyna swoje harce biały koń bez jeźdźca. Gdy ma się ukazać milknie wszelka zwierzyna i ptactwo. Nawet psy nie wyją do księżyca. Zrywa się silny wiatr, wtedy można zobaczyć białego konia. Zjawa trzykrotnie okrąża dziedziniec. Obserwowali to zjawisko stróże nocami. Zauważyli, że skoro zniknie koń, co trzy pełnie pojawia się olbrzymia postać człowieka. Chodzi ona koło dworu i figury św. Jerzego i z powrotem a wydawszy okropny jęk, znika gdzieś za parkiem. Echo niesie ów jęk w góry. I nie wiadomo jak długo to by się powtarzało, gdyby nie nowe zjawisko. We dworze była kuźnia, a kowal i pomocnicy kuli konie i naprawiali sprzęt rolniczy. Pewnego dnia w samo południe, gdy słońce prażyło niemiłosiernie tuż przed samym obiadem, przyjeżdża na białym koniu silny mężczyzna w stroju szlacheckim. Prosi kowali by mu podkuto konia, gdyż jedzie w daleką drogę i boi się by mu koń nie okulał. Ci zabierają się bez ociągania do roboty, licząc na dobry napiwek. Majster kując konia tak nieostrożnie uderzył młotkiem w hufnał, że uderzył się w palec i zaklął przy tym. W tym momencie ziemia rozstąpiła się i pochłonęła konia z jeźdźcem. Od tego czasu nikt go więcej nie widział."  

Legenda o diabelskim transporcie 

"Przed laty, jak głosi legenda, powstała myśl wybudowania zamku w Melsztynie. Głowiono się skąd wziąć kamienie na fundamenty. Odpowiednie do tego celu znaleziono w Górach Świętokrzyskich. Jak je przetransportować? Zwrócono się do czarownic na Łysej Górze, aby pomogły zrealizować ten zamiar. Gdy omówiono wszystkie warunki, spisano umowę na bawole skórze tej treści: 

"My łysogórskie czarownice zobowiązujemy się do przeniesienia kamieni kwarcowych w rejon budowy zamku melsztyńskiego angażując do tego naszych pobratymców diabłów z ich hersztem Borutą na czele. W zamian za dostarczony kamień my czarownice mamy otrzymać w wieczne władanie kępy naddunajeckie i wolnie z nich czerpać wiklinę na miotły potrzebne do naszych lotów. Gdyby choć jeden kamień nie dotarł na miejsce budowy, zrzekamy się jakiegokolwiek wynagrodzenia za wcześniej dostarczone. Termin wykonania w ciągu roku od daty podpisania umowy". Umowę podpisano w jesieni i opieczętowano. Przystąpiono do realizacji.

Ta ciężka praca odbywała się tylko nocą i to w czasie nowiu. Mimo to rosła góra melsztyńska jak na drożdżach. Właściciel Melsztyna codziennie liczył przyniesione kamienie, które wcześniej opatrzył swoimi znakami, aby żaden z nich nie zginął. Transport szedł droga powietrzną, z diabelską siłą, w linii prostej z Gór Świętokrzyskich do Melsztyna. Trasa przebiegała 2 km na zachód od wojnickiego rynku. Strach nawet pomyśleć co działo się w powietrzu? Jaki okropny szum, jakby huragan, ale na dworze ani trawka nie zadrżała. A jaki wielki smród siarki i smoły? Mieszkańcy Wojnicza i okolicy nie wychodzili ze swoich domów ze strachu i nieprzyjemnej woni.

W połowie września następnego roku po bardzo upalnych dniach czuć był zbliżającą się burzę. Ogromna błyskawica rozdarła wschodnią połać nieba. Do rzadkości należy takie zjawisko, aby burza nadciągała ze wschodu. Zerwał się huraganowy wiatr. Tej nocy nikt nie spał w Wojniczu. Burza połączona z wyładowaniami elektrycznymi napędzała strachu mieszkańcom, jednak wszyscy cieszyli się, że oddychają świeżym powietrzem. Około północy dał się słyszeć straszny huk, bez błyskawicy. I nagle zrobiła się cisza. Pokazały się gwiazdy. Kupcy i rzemieślnicy wojniccy zaraz wyruszyli za swoimi towarami na jarmark do Krakowa. Bramy grodu otworzono, spuszczono mosty zwodzone, a po odjechaniu ostatniej furmanki zamknięto miasto.
Droga była wyboista, kałuże po deszczu były dość duże, błota jednak było mało, gdyż ziemia była wyschnięta i nadmiar wody szybko wchłonęła. Burza była straszna ale stosunkowo mało spadło deszczy. Konie parskały a woźnice i pasażerowie pojazdów konnych wesoło śpiewali. Tak przejechali Piaski, Wolice, Podlesie i Śniadki zbliżając się do Biadolin. W ciszy minęli kapliczkę św. Piotra i Pawła po prawej stronie, stojącą w pewnej odległości od drogi. Zbliżano się do mostku na rzece Piotrówce, która swój początek bierze ze źródełka ocembrowanego przy kaplicy świętych. Konie stanęły jak wryte i ani po dobroci, ani po złości nie chciały ruszyć dalej. Usłyszano postękiwanie i okropny dał się odczuć smród. Włosy na głowie stanęły dęba wszystkim podróżnym. Nie było innej rady jak zawrócić do Wojnicza i powiadomić o tym wójta. W tym czasie wójtem był człowiek niepospolitej sił i odwagi. Nadzwyczaj ludzki, spieszący z pomocą wszystkim którzy tej pomocy potrzebowali.
Był to dość dobry diablik. Niejedną rzecz zrobił nie po diabelsku, więc miano na niego oko w piekle. Chciał się czymś wykazać. Nie udało się. Leży zemdlony pod kamieniami. Myśli sobie wójt wojnicki: "skoro diabły mają taką siłę, to zakuję go w łańcuchy i będę miał pomoc nie lada" Oszołomiony uderzeniem diabeł ani wiedział co go czeka. A wójt zamiar swój zrealizował. Zakuto diabła w łańcuchy, wsadzono na wóz i przywieziono do Wojnicza. Wójt zamknął diabła w swojej sieni i poszedł spać. Po jakimś czasie diabeł przyszedł do siebie. Omdlenie minęło, zerwał łańcuchy i uciekł. W ciągu dnia przychodzą ciekawscy wojniczanie do wójta, aby oglądnąć zdobycz diabelską, a tu nic, tylko same łańcuchy oblane smołą.
Śmiano się z wójta. Jakiś domorosły "poeta" ułożył wierszyk, a kompozytor dorobił melodię i cały Wojnicz śpiewał: 

Ej, u wójtostwa w sieni,
Ej, diabła uwiązali,
Ej, ale się im urwał,
Ej, bo mu jeść nie dali,
Ej, bo mu jeść nie dali,
Ej, do pracy gonić chcieli,
Ej, urwał się im urwał,
Ej, i tak go diabli wzięli. 

Później słowa "wójtostwa" zamieniono na "burmistrza".
Te trzy zagubione kamienie na polach biadolińskich były ostatnimi na ukończenie zamku melsztyńskiego. Pan na Melsztynie bardzo się denerwował, że nie może ukończyć fundamentów z powodu brakujących kamieni. Jest przecież czas nowiu, dlaczego transport kamieni nie przychodzi. Mijały dni a tu nic. Musiało się coś stać. Brakujące trzy kamienie stanowiły wyrwę w fundamentach, ale można temu zaradzić. W sercu czuł nawet radość, że umowa z czarownicami została zerwana. Kępy naddunajeckie nie przejdą we władanie czarownic łysogórskich.
Diabeł uciekinier z wojnickiego wójtostwa błąkał się po okolicy. Bał się wrócić do piekła. Działy się więc dziwne rzeczy i to dobre. To komuś drzewa narąbał, to trawy ukosił a zawsze temu co był słaby i chory. Czarownice zawzięcie szukały tego diablika i właśnie przy dobrych uczynkach go złapały. Skazały go na karę straszenia na biadolińskim wzgórzu za rzeczką Piotrówką. Ale jaki to był strach? Chodził w okolicy tego wzgórza w różnych postaciach. Widziano go jako dziada, to znowu szlachcica., wilka a nawet czarnego kota. Nikomu nic złego nie zrobił, jak widział ludzi to przed nimi uciekał, lecz nigdy nie wiadomo co w tym lichu siedzi. Było to przy krakowskim trakcie, bardzo ruchliwym, postanowiono szybko skończyć z tymi strachami. Wystawiono na wzgórzu figurkę kamienną Matki Boskiej z Dzieciątkiem na kamiennym słupie. Na tym słupie umieszczono płaskorzeźby z postaciami : na froncie św. Wojciecha i św. Stanisława, od wschodu św. Małgorzaty, od zachodu św. Józefa a od północy św. Tekli. Posadzono lipy. Pozostawiono te dwa zgubione kamienie na wschodniej i zachodniej stronie figury, które nie dotarły na zamek melsztyński. Do dnia dzisiejszego można je zobaczyć."

ATRAKCJE

Lasy – Milówka

W Gminie Wojnicz można zwiedzić wiele atrakcyjnych miejsc o znaczeniu:

  • historycznym: zabytkowy Rynek w Wojniczu, liczne kościoły i kapliczki przydrożne, zabytkowy park w Wojniczu,

  • rekreacyjnym: turystyka piesza przebiegająca przez Panieńską Górę, wały rzeki Dunajec, stawy w Olszynach z możliwością skorzystania z istniejącego kąpieliska,

  • sportowym: boiska sportowe, stadiony,

  • krajobrazowo – przyrodniczym: wyeksponowane miejsca widokowe ze szczególnym uwzględnieniem bogactwa rzadkiej roślinności,

  • agroturystycznym: możliwość wypoczynku z bazą noclegową wśród malowniczych terenów, ekologiczna i zdrowa żywność

Warto poznać i zobaczyć :

1. walory dziedzictwa kulturowego na terenie Gminy Wojnicz:

  • Wały Kasztelańskie – fortyfikacje ziemne z XI wieku nad dawnym korytem Dunajca,

  • Kościoły: XV – wieczny św. Wawrzyńca oraz drewniany o konstrukcji zrębowej z XV/XVI w. pw. św. Leonarda,

  • pałac z 1876 roku fundacji rodziny Dąmbskich, neogotycki typu angielskiego,

  • zespół dworsko – pałacowy z przełomu XVIII i XIX wieku w Więckowicach.

  • zespół dworski z XVIII w. (dzisiaj plebania) w Wielkiej Wsi

2. „Rezerwat „Panieńska Góra”

3. Lasy: Milówka, Biadoliny Radłowskie,

4. Wsie turystyczne położone w południowej części gminy.

5. Warto poznać bogatą historię i piękne legendy gminy Wojnicz.

 

warto zobaczyć

Lasy - Biadoliny

 

Kościół pw. św. Wawrzyńca

 

Kościół pw. św. Leonarda

 

Lasy - Milówka

 

 

Wsie turystyczne

 

Pałac Dąbskich

 

Rezerwat "Panieńska Góra"

bąk.jpg
bottom of page